czwartek, 5 maja 2011

(be what you wanna be)

Może wyjdę na wariata, ale lubię korzystać z serwisu FutureMe.org. Co roku wysyłam maila do siebie za rok. Wczoraj dostałem i wysłałem kolejną wiadomość. Pierwszą wysłałem 30 kwietnia 2007. Dawno, co? Lecz nie o tym dokładnie chciałem teraz napisać.

Chciałbym nawiązać do tego, co przeczytałem w otrzymanym liście. Niby pisałem to ja, jednak oczywiste jest - teraz to dla mnie jakby obca osoba. Ogólnie nie było tam nic ciekawego poza jednym zdaniem, które wybijało się treścią ponad inne. Nie wiem, co mnie wtedy pchnęło do napisania go. Teraz dla mnie ma ono pewną niemierzalną wartość.

W życiu często się zatracamy. W obowiązkach, pracy, nałogach, rozpuście. Zapominamy, gdzie nasze miejsce, co dla nas jest naprawdę najważniejsze. Staczamy się, choć czasem wydaje nam się, że pniemy się. Jakbyśmy tracili na chwilę zdolność racjonalnej oceny. Widzimy wrogów wśród przyjaciół i przeciwników wśród sprzymierzeńców.

Niejednokrotnie zapominamy żyć. Nie mówię tutaj o samobójstwie, nie dosłownie. Pochłania nas życie innych, zapominamy przeżyć swoje. Angażujemy się cali w codzienność osoby najbliższej, zapominając o swojej. Ktoś staje się dla nas całym światem - toż to samobójstwo w najprostszej formie.

Sami pętamy się niepotrzebnie, jakimiś normami czy prawami, które są pozbawione sensu. Często nawet nie zastanawiamy się, czy są one chociaż trochę uzasadnione. Blokujemy siebie, mając za złe całemu światu, że nie możemy czegoś zrobić. Bo co powiedzą inni? Jednak czy to Ci ludzie będą podczas twojej śmierci oglądać twoje życie w przyśpieszonym tempie, czy to oni będą z niego dumni lub będą go żałowali. Nie, to będziesz Ty.

Żyjesz dla siebie, na własny rachunek. Inni będą Cię oceniać swoją miarą. Ty miej też swoją.

Tak właściwie, co w tym liście było napisane? Otóż proste, krótkie:


„Obyś nie zgubił celu i nadal pamiętał, co tak naprawdę jest w tym wszystkim najważniejsze”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz